środa, 23 lipca 2014

Działania bliskich Kamila Wolańskiego powinny być naśladowane

Stwierdzenie śmierci Kamila Wolańskiego na podstawie kryteriów neurologicznych odbyło się z naruszeniem prawa obowiązującego w Polsce – twierdzi dr nauk medycznych o. Jacek Norkowski. Z dominikaninem rozmawia Agnieszka Piwar.



W Dolnośląskim Szpitalu Specjalistycznym im. T. Marciniaka 15 lipca, godz. 5.50, pacjentowi Kamilowi Wolańskiemu przestało bić serce. Tymczasem lekarze z wrocławskiej placówki już 11 lipca orzekli zgon nastolatka. Kiedy tak naprawdę umarł Kamil?
 
Według mnie Kamil umarł wtedy, gdy przestało żyć jego ciało, a mówiąc językiem medycznym-jego organizm.  W myśl kryteriów krążeniowo-oddechowych śmierci człowieka ma to miejsce jakiś czas po ustaniu krążenia. W zwykłej temperaturze będzie to ok. 30 minut po ustaniu akcji serca. Istnieją też tzw. neurologiczne kryteria śmierci. Mówią one o śmierci człowieka w kategoriach ustania czynności całego mózgu bądź pnia mózgu. Ta koncepcja jest krytykowana przez wielu lekarzy, między innymi dlatego, że u chorych uznawanych za zmarłych w myśl tych kryteriów prawie nigdy nie dochodzi do ustania wszystkich czynności mózgu lub nawet samego pnia mózgu.  
 
Jeśli lekarze w wyżej wymienionym szpitalu orzekli śmierć Kamila 11 lipca, to znaczy, że zrobili to na podstawie kryteriów neurologicznych. W przypadku osoby niepełnoletniej polskie prawo zezwala na to pod warunkiem wyrażenia zgody przez oboje rodziców. W przypadku Kamila takiej zgody nie było, bo sprzeciwiła się temu matka. W takim razie można wnosić, że to stwierdzenie śmierci Kamila na podstawie kryteriów neurologicznych odbyło się z naruszeniem prawa obowiązującego w Polsce.
 
Czy lekarze z wrocławskiego szpitala, do którego trafił Kamil wykonali wszystkie niezbędne czynności ratujące życie?
 
Nie znam dokumentacji szpitalnej dotyczącej ostatnich dni życia Kamila. Wiem jednak, że polskie procedury, z jednej strony nakazują wszczepienie czujnika ciśnienia śródczaszkowego, który pozwala na monitorowanie ciśnienia w obrębie czaszki, z drugiej zaś - nie przewidują rutynowego stosowania kraniotomii dekompresyjnej oraz hipotermii, podawania hormonów tarczycy itd., które są jedynymi sposobami skutecznego ratowania pacjenta, u którego rozwija się masywny obrzęk mózgu. Procedury te skłaniają więc lekarzy do biernego obserwowania pogarszania się stanu pacjenta wskutek wzrostu ciśnienia śródczaszkowego, zamiast energicznego przeciwdziałania mechanizmom, które do tej sytuacji prowadzą. Ta bierność lekarzy powoduje wysoką śmiertelność w tej grupie chorych i zmniejsza dobry wynik leczenia z ok. 60 proc. do 40 proc., jak podają różne ośrodki na świecie.
 
Bliscy Kamila poinformowali 15 sierpnia, że o godz. 14.45 dyrekcja szpitala odmówiła matce zmarłego chłopaka wydania dokumentacji medycznej za okres od 11-15 lipca. Czy mieli do tego prawo?
 
Nie mieli; dokumentacja powinna być rodzinie wydana.
 
Matka Kamila Wolańskiego oraz jego przyjaciele od początku nie chcieli zgodzić się na odłączenie go od respiratora. Przez kilka dni manifestowali na terenie szpitala, gdzie leżał ranny nastolatek. Mieli ze sobą transparenty stanowczo potępiające zamysł lekarzy, którzy chcieli ograny Kamila przeznaczyć na przeszczepy. Jak Ojciec ocenia postawę tych młodych ludzi, którzy powiedzieli NIE transplantologii?
 
Osobiście oceniam ich postawę pozytywnie. Wydaje mi się bowiem, że bez takich zorganizowanych działań nigdy nie doprowadzimy do wywołania publicznej debaty na temat prawomocności neurologicznych kryteriów śmierci człowieka. Innymi słowy, chodzi tu o odpowiedź na pytanie, czy śmierć mózgowa jest śmiercią człowieka czy nie. Ja uważam, że nie i że wszystkim chorym należy się skuteczne leczenie w momencie, gdy rozwija się u nich obrzęk mózgu zagrażający jego wtórnym uszkodzeniem. Dzieje się tak u większości osób, które zostają potem dawcami narządów a mogłyby być skutecznie wyleczone i – w większości przypadków – przywrócone do normalnego życia.  
 
Tymczasem w obrębie kilku godzin od wypadku są oni poddawani badaniom w celu stwierdzenia śmierci mózgu, w trakcie których przeprowadza się tzw. badanie bezdechu. Jest to badanie szczególnie niebezpieczne dla zdrowia pacjenta a polega ono w Polsce na wyłączeniu respiratora na 10 minut i obserwowaniu, czy próbuje on samodzielnie oddychać.
 
Prof. Coimbra, który opublikował wiele prac na temat chorych w głębokiej śpiączce i sposobach ich ratowana, podkreśla, że chorzy ci są w stanie zwanym uogólnionym półcieniem niedokrwiennym (ang. global ischemich penumbra, GIP) oraz mają obniżony poziom hormonów tarczycy i z tego powodu ich ośrodek oddechowy w pniu mózgu nie może zareagować na podwyższony poziom dwutlenku węgla we krwi, chociaż zmiany w mózgu wywołane przez obniżony poziom przepływu krwi przez mózg i jego niedokrwienie są odwracalne w obrębie co najmniej 48 godzin od momentu wystąpienia półcienia niedokrwiennego, który powoduje wyłączenie czynności komórek nerwowych ale ich nie niszczy.
 
Z tego powodu badanie bezdechu nie ma sensu, gdyż nie jest w stanie stwierdzić, u którego chorego zaszły zmiany nieodwracalne w mózgu a u którego - nie. Ponadto, badanie to uszkadza mózg, powodując z reguły zapaść krążenia w jego obrębie, może też spowodować zatrzymanie akcji serca, perforację płuca i inne skutki. Najważniejsza jest tu jednak jedna sprawa: to groźne dla zdrowia i życia pacjenta badanie jest przeprowadzane wobec pacjenta, który jest jeszcze objęty ochroną prawną jako obywatel, któremu należna jest wszelka dostępna pomoc lekarska. Według wszelkich zasad prawnych i etycznych obowiązujących lekarza, chorego nie wolno poddawać jakimkolwiek działaniom, które nie mogą przynieść mu korzyści i/lub które mogą być dla niego szkodliwe. Takim działaniem jest na pewno badanie bezdechu i dlatego można je określić jako bezprawne. Jeśli Kamilowi postawiono diagnozę śmierci mózgowej, to znaczy, że był poddany temu badaniu; tymczasem powinien być leczony pod kątem przeciwdziałania obrzękowi mózgu i miałby 60 proc. szans na dobry wynik leczenia.  
 
Co powinniśmy zrobić, aby tego typu działania wyeliminować z polskich szpitali?
 
Aby zmienić ten stan rzeczy konieczne jest działanie społeczne na dużą skalę w celu korekty ustaw i załączników do tych ustaw, regulujących sposób pobierania narządów i tkanek do przeszczepień w Polsce. Moim zdaniem konieczne jest zakładanie stowarzyszeń i fundacji zajmujących się tymi problemami. W Niemczech jest ich już kilka, choć większy sukces odniosły one w Japonii i w stanie New Jersey w USA, gdzie nie wolno stosować neurologicznych kryteriów śmierci wobec osób i ich rodzin, które z powodów religijnych nie uznają śmierci mózgowej za śmierć człowieka. W tym sensie działaniom rodziny i młodzieży w sprawie Kamila należy się pochwała i powinny być one naśladowane przez innych.
 
Jednak teraz zarzuca się im, że przez swoje działanie podważyli zaufanie do lekarzy i transplantologii. Z kolei prof. Andrzej Chmura, kierownik kliniki chirurgii ogólnej i transplantacyjnej Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus w Warszawie nazwał przyjaciół Kamila „niewyedukowanymi smarkaczami”. Co zdaniem Ojca spowodowało taką krytykę?
 
Jest to na pewno lęk przed skutkami takiego zorganizowanego oporu wobec pobierania narządów do przeszczepień. Typową rzeczą jest zasłanianie się przez transplantologów argumentem, że śmierć mózgowa jest problemem czysto medycznym i że powinni o niej dyskutować wyłącznie lekarze. Tymczasem śmierć mózgowa, i w ogóle problem pobierania narządów od dawców z bijącym sercem, jest wielkim i trudnym problemem moralnym, który dotyczy całego społeczeństwa i dlatego całe społeczeństwo powinno mieć prawo głosu w tej sprawie. Co ciekawe, gdy pytano grupę 30 transplantologów Stanach Zjednoczonych czy mają kartę dawcy, czyli czy zgadzają się na pobranie od nich narządów po stwierdzeniu śmierci mózgowej, tylko 6 odpowiedziało pozytywnie.  Tak więc ogromna większość lekarzy, którzy pobierają narządy do przeszczepu, sama nie chce być dawcami. To powinno dawać do myślenia.
 
Jest jeszcze inny aspekt całej sprawy.  Na temat Kamila dyskutował ze mną w programie telewizyjnym ktoś, kto oddał część wątroby swemu synowi. Obaj żyją i czują się dobrze. Chodzi tu o przeszczep rodzinny, który jest możliwy również w przypadku nerki, która z kolei przeszczepiana jest najczęściej w krajach skandynawskich, gdzie 85 procent przeszczepianych nerek pochodzi od dawców rodzinnych, czyli od krewnych tych pacjentów, którzy ich potrzebują. To rozwiązuje wiele problemów i na pewno jest właściwym kierunkiem postępowania również dla nas w Polsce.  
 
Nie chcę poruszać tu szeroko problemu oceny moralnej takich przeszczepień – na pewno po pewnymi warunkami można by je uznać za zgodne z zasadami etycznymi, którymi powinien kierować się lekarz. Należy jednak pamiętać, że przeszczepienie narządu nie przywraca pacjentowi pełni zdrowia i że każdy narząd będzie w końcu przez niego odrzucony, chyba że pacjent ów umrze wcześniej.
 
Badania wykonane w Stanach Zjednoczonych i Australii wykazały, że pacjenci dializowani żyli przeciętnie dłużej niż pacjenci, którym przeszczepiono nerki – nie chodzi tu więc o ratowanie życia ani o jego wydłużenie. W takim razie utożsamianie dokonywania przeszczepień narządów z ratowaniem ludzkiego życia jest niesłuszne, gdyż w wielu przypadkach nie ma to miejsca.
 
Dziękuję za rozmowę.
Fot. facebook


Wywiad ukazał się na portalu Prawy.pl: http://prawy.pl/z-kraju/6436-dzialania-bliskich-kamila-wolanskiego-powinny-byc-nasladowane

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz