sobota, 18 lutego 2017

Wiktor pragnął pokoju z sąsiadami…

Rozmowa z Jackiem Kawczyńskim z Chicago,
przyjacielem śp. Wiktora Węgrzyna
 
17 stycznia br. zmarł Wiktor Węgrzyn, twórca i komandor Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego. Więź między Wami była niezwykła – wiem, ponieważ Wiktor lubił Ciebie wspominać. Łączyła Was nie tylko przyjaźń, ale i pasja. Jak to się wszystko zaczęło?
 
- Muszę się cofnąć do początku lat 70. ubiegłego stulecia. Był rok 1974, a więc ileś tam miesięcy od przylotu do USA – ja przyleciałem w marcu, a Wiktor w maju – jak widzisz, zamierzchłe czasy. Moja narzeczona, a późniejsza żona – Barbara, zasugerowała pójście na spotkanie kilku młodych ludzi, o którym dowiedziała się od koleżanki. Poszliśmy na to spotkanie. Właśnie wtedy poznałem Wiktora i uścisnąłem mu rękę przy powitaniu. Jak się okazało, było to spotkanie połączone z dyskusją w sprawie założenia nowej grupy Związku Narodowego Polskiego (ZNP). Moją wówczas pasją był sport, uściślając – lekkoatletyka, więc siedziałem skromnie, cicho nie włączając się do dyskusji. Pamiętam, że część grupy była za przyjęciem nazwy Pokolenie 68, a część za Pokolenie. Wiem, że Wiktor wraz z kilkoma osobami był za tą pierwszą nazwą, reszta była przeciwna, widoczne ze strachu. Nie wiedząc nawet o co w tym wszystkim chodzi, też byłem za Pokolenie 68, przegłosowali na Pokolenie. Właśnie tak zaczęła się nasza przyjaźń z Wiktorem. Pierwsze spotkanie dało początek relacji, która w niezmienionej formie pozostała na zawsze. Zawsze byliśmy razem tam, gdzie inni – z rożnych względów – kapitulowali, szli na tzw. łatwiznę lub po prostu się bali. 



Co było dalej?
 
- Po Radomiu 1976 i powstaniu w miarę jawnej opozycji w Polsce nasze drogi jeszcze bardziej się zeszły, jednocześnie pomału oddalaliśmy się od grupy Pokolenie. Dla mnie i Wiktora najważniejsza była pomoc opozycji i przedruk podziemnej prasy z Polski, więc robiliśmy to we dwoje przez następne cztery lata. Zajmowaliśmy się przedrukiem i sprzedażą tego wszystkiego na różnorakich imprezach czy spotkaniach, z których byliśmy nie raz wypraszani lub wyrzucani. 


Nie było łatwo. Skąd czerpaliście siłę, natchnienie, inspirację?
 
- Dzięki licznym spotkaniom z żołnierską emigracją w Chicago. Wśród nich byli Feliks Konarski Ref-Ren – twórca słynnej pieśni „Czerwone maki na Monte Cassino”, płk Kazimierz Szternal, czy Żbik-Kołaciński. Wymieniłem tylko kilka nazwisk, ale tych wielkich postaci poznaliśmy dużo, dużo więcej. 


Pamiętam, że Wiktor był bardzo dumny ze znajomości z tymi żołnierzami. Wspominając chicagowskie czasy często o nich opowiadał. Zawsze się przy tym wzruszał. Wracając do Waszej aktywności – jak to się wszystko rozwijało?
 
- Zaangażowaliśmy się w działalność Towarzystwa Krzewienia Nadziei, które istnieje do dzisiaj w Stevens Point-Wisconsin. W ramach naszej aktywności zakupiliśmy maszynę drukarską. Wydrukowaliśmy 300 tysięcy ulotek informujących o działalności prawicowej opozycji w Polsce, które rozprowadziliśmy w Chicago w czasie pobytu Jana Pawła II. Wydawaliśmy książkę zatytułowaną „Wpisy” zawierającą przedmowę Jana Nowaka-Jeziorańskiego, będącą zbiorem artykułów prasy podziemnej w kraju. Niemalże samotne demonstracje pod konsulatem PRL tuż przed powstaniem Solidarności (wszak było nas jedynie 4 osoby), dziesiątki spotkań z opozycjonistami z Polski, Fundusz Janka Wiśniewskiego, radio Viktoria, finansowanie gazety Kornela Morawieckiego „Dwa Dni”. I wreszcie, założyliśmy księgarnię Spotkania, która była również przedstawicielstwem paryskich Spotkań prowadzonych przez Piotra Jeglińskiego. Wiesz, ta cała nasza działalność, to właściwie temat na kilka tomów...


Przyszedł jednak moment, w którym zwolniliście tępo...
 
- Tak. Później była choroba Wiktora i wreszcie jego wyjazd po wielu latach do Polski.


Nie zatrzymaliście się jednak, ponieważ...
 
- ...Zadzwonił telefon z Polski. – Czołem Jacuś! Mam pomysł. I parominutowa rozmowa na temat ewentualnego motocyklowego rajdu na groby zamordowanych przez NKWD. Moja Odpowiedz brzmiała: - Rób! Zrobił i przywiózł film, który spowodował, że kupiłem motocykl i pojechałem na drugi Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński. Tuż przed trzecim Rajdem Katyńskim Wiktor miał wypadek, a po nim zorganizował motocyklowy zlot na Jasnej Gorze, na którym też byłem. I potem następne, następne, następne. W 2010 roku założyłem Stowarzyszenie Rajd Katyński Pamięć i Tożsamość, przenosząc ideę Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego na grunt amerykański. Jeździmy śladami pomników katyńskich w Ameryce Północnej, a więc w USA i Kanadzie. Przypominamy o naszej historii pełnej bolesnych klęsk jak i wielkich olśniewających zwycięstw.


Wasza przyjaźń rozkwitała z dala od Ojczyzny, ale obaj zawsze staraliście się jej służyć. Co czujesz, kiedy na obczyźnie pomyślisz: Polska?
 
- No tak, ta nasza przyjaźń oparta była na miłości do Polski. Nie pamiętam jednej rozmowy, czy to osobistej, czy telefonicznej, gdzie nie przewijała by się Polska. Dla mnie Polska to znowu powrót do lat dziecięcych, domu w leśniczówce (Ojciec był leśniczym w Kruszynie k. Częstochowy, a później nadleśniczym w Łęcznie k. Sulejowa), gabinetu Ojca pełnym książek, a później po śmierci Ojca „tułanie” się, ale zawsze z naszymi książkami, a więc z: Mickiewiczem, Słowackim, Orzeszkową, Norwidem, Prusem, Żeromskim, Konopnicką. W końcu wylot do USA, a tu na miejscu znowu książki, książki, książki, tym razem takie, których tam w Polsce nie było: Mackiewicz, Swianiewicz, Stypułkowski, Zbyszewski, Tyrmand. A także poeci: Ref-Ren, Wierzyński, Hemar, Oppman, Lechoń, Pol, Tuwim...


A później Rajd Katyński i Kresy, więc samo serce i dusza Polski – z dawnymi mohortowskimi rycerzami, muzyką Ogińskiego, na którym wzorował się Chopin, wielcy wodzowie, Kłuszyn, Chocim, Kircholm, Wiedeń i polskie perły: Kamieniec Podolski, Lwów, Wilno, Grodno, Krzemieniec, Nowogródek, Kraków, Warszawa. Cóż mogę czuć... Czuję dumę! Bo ci wielcy – Żółkiewski, Chodkiewicz, Sobieski, Pułaski, Poniatowski – ale nie August, kard. Wyszyński, Jan Paweł II... Czuję tęsknotę i nostalgię „Latarnika”. To całe 1050-lecie tkwi we mnie, (powinno w każdym z nas), więc to normalne, że właśnie to czuję. Czasami zastanawiam się, czy był taki dzień, abym nie myślał o Polsce – wiem na pewno, że nie było takiego dnia. To Lechoniowe: „Jedna jest Polska, jak Bóg jeden w niebie’’ tkwi gdzieś głęboko pod sercem na zawsze.


Widzę, że masz bardzo podobne spojrzenie do Wiktora. A jak – z perspektywy mieszkańca USA – oceniasz obecną sytuację w Polsce? 
 
- Obecna sytuacja w Polsce przypomina mi tą z XVII wieku, przedrozbiorową, ale tylko tak z grubsza, bo sadzę – to moje zdanie – że jest dużo gorzej... Brak prawdziwego męża stanu, jak chociażby Viktor Orban u naszych braci od szabli. Wciąż widzę wieszanie się cudzej klamki – i obojętnie gdzie jest ta klamka, to nie wróży to dobrze. Wspieranie na ślepo Ukrainy, która przecież okupuje nasze Kresy, to obłęd, nazywanie „ruskimi agentami” wszystkich, którzy widzą inaczej stosunki z naszymi sąsiadami, to podłość i zwyczajne łajdactwo. Brak rzeczowej dyskusji, brak miłości do Polski, a to powinno być zawsze na pierwszym miejscu. A piszę to w kraju, gdzie ta „sama ręka” wypisuje brednie propagandowe nazywając nowo wybranego prezydenta Donalda Trumpa również „ruskim agentem”. Pytam – czyja to ręka? Sądzę, że najważniejsza sprawa dla Polski jest nie dać się wmanewrować w ŻADNĄ wojnę, bez względu na obietnice. Egzotyczne sojusze nie zdają egzaminu, a tzw. sojusznicy zdradzą.


Spędziłeś blisko Wiktora Węgrzyna ostatnie miesiące jego ziemskiego życia (Wiktor zmarł w Chicago). Chyba wiesz lepiej, niż my tu Polsce, jakie były Wiktora najbardziej aktualne marzenia i troski dotyczące Polski. Czy możesz się z nami podzielić tym, czego pod koniec życia Wiktor pragnął dla Ojczyzny i Rodaków?
 
- Wiktor przyleciał do USA niedługo po Zlocie na Jasnej Gorze [w maju 2016 roku, przyp. AP]. Rozmawiałem z nim, gdy był jeszcze w warszawskim szpitalu na Banacha. Po przylocie do Chicago był w szpitalu, gdzie odwiedzałem go z przyjaciółmi lub sam. Po wyjściu ze szpitala mieszkał u Rodziny – miał wspaniałą opiekę córki Iwony, jej męża, wnuczki Kasi. Oczywiście odwiedzałem go kiedy tylko czas pozwalał. IV Rajd Katyński USA rozpoczynaliśmy wraz z nim pod domem gdzie mieszkał. Po rajdzie również przyjechaliśmy i złożyłem mu meldunek o zakończeniu. Był w siódmym niebie.


Zawsze była Polska, Rajd Katyński, Kresy, wspomnienia i plany na przyszłość. Na Dzień Niepodległości w listopadzie odwiedziliśmy go z kwiatami i pieśnią. Śpiewał razem z nami „Przybyli ułani pod okienko”, jak również „Pierwszą Brygadę”. Mówiłem mu, że to taka wizyta jak kiedyś w Sulejówku. Śmiał się, snuł plany powrotu do Polski i zajęcia się sprawami Rajdów. Pokazywał ostatni album z o XV Rajdzie Katyńskim napisany przez Teresę Kaczorowską, a wydany przez kolegę rajdowego Zenka Narojka. Poprosiłem o autograf – z trudem podpisał. Wiktor pragnął dla Polski pokoju za wszelką cenę, tego co wspominałem wcześniej – pokoju z sąsiadami, pokoju pomiędzy Słowianami, nie wojny. Pragnął odbudowania rycerskich cech Polaków – w sensie duchowym i moralnym, pozbycia się tchórzostwa i małości. A także opieki i odrestaurowania cmentarzy polskich na Kresach. Ostatni raz odwiedziłem Wiktora tuż przed Wigilią. Miał zamknięte oczy, ciężko oddychał. Wyciągnął i podał mi rękę – był to ostatni uścisk dłoni mojego Przyjaciela.


A co z marzeniami i troskami dotyczącymi dzieła jego życia – Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego?
 
- Tak, Rajd Katyński był cząstką życia Wiktora, ale nie jako rajd dla rajdu, lecz jako forma upamiętnienia tego, co najdroższe, najlepsze, największe, tego co święte – POLSKI. Rajd Katyński był i jest próbą – sądzę, że udaną – wskrzeszenia tego, co zostało pozostawione i niemalże zapomniane tam, hen na Kresach, jak również zasiania na nowo w sercach naszych dziedzictwa Kresów, czyli Polski. Mogę tylko dodać od siebie, składając meldunek Komandorowi Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego, Przyjacielowi mojemu śp. Wiktorowi: Przyjacielu/Komandorze RAJD TRWA. I niech te słowa będą jednocześnie prośbą do Wiktora – PATRONUJ NAM!


Dziękuję za rozmowę.
 
Wywiad ukazał się w tygodniku Myśl Polska, nr 7-8 (12-19.02.2017)

fot. arch. Jacka Kawczyńskiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz