sobota, 4 listopada 2017

Telegram z Soczi



Kolejna wyprawa do Federacji Rosyjskiej jest już wspomnieniem. Wzorem poprzednich, zanim zabrałam się za pisanie artykułu, na portal społecznościowy wrzucałam komentarze „na gorąco” wraz ze zdjęciami i krótkimi filmami. Zaskoczenia nie było – w kraju nad Wisłą tradycyjnie okrzyknięto mnie „ruską agentką” i zarzucono zdradę „polskiej prawicowości” (?). 

 
W drodze do Soczi dowiedziałam się, że ABW wydaliła z Polski mojego znajomego Rosjanina, prof. Dmitrija Karnauchowa. W drodze powrotnej spotkałam się z nim w Moskwie. Powiedział, że przyszli po niego funkcjonariusze straży granicznej, po czym bez wyjaśnień i przedstawienia jednego dowodu na jego rzekomy udział w „wojnie hybrydowej” wyrzucili z kraju. 

W takiej oto atmosferze – panującej pod rządami chorych z nienawiści rusofobów – udałam się do Rosji na XIX Międzynarodowy Festiwal Młodzieży i Studentów. Ktoś pewnie pomyśli, że jestem szalona, bo przecież gospodarzem tegorocznej edycji imprezy był sam Władimir Putin. Tak, każdy kolejny kontakt z Rosjanami pogłębia w Polsce ostracyzm wokół mojej osoby. Bo takie teraz panują u nas trendy, że Rosjan należy traktować jako największych wrogów. Wszystkim podporządkowanym pod dyktat mody na rusofobię, pragnę jedynie przypomnieć słowa Zbigniewa Herberta: „(...) z prądem płyną śmiecie”.

Idea łączenia ludzi

Festiwal w Soczi odbywał się w dniach 14-22 października. Z Polski przyjechała całkiem spora delegacja – podobno druga co do wielkości w Europie. Zaproszenie otrzymało 113 osób. Aby je otrzymać trzeba było wypełnić specjalną aplikację i zostać wybranym spośród wielu kandydatur. Polski komitet uformował się oddolnie, gdyż w przeciwieństwie do wielu krajów np. byłego Związku Radzieckiego, nie ma u nas odpowiedniego organu ds. młodzieży na szczeblu państwowym. Zresztą, nawet gdyby był, to z powodów politycznych zapewne nie zaangażowałby się w imprezę organizowaną na terenie Rosji.  


Z rozmów z Polakami obecnymi w Soczi wynikało, że większość z nich dowiedziała się o festiwalu drogą okrężną. Wystarczyło mieć znajomego w Rosji, który dał cynk, albo działać w jakiejś fundacji pielęgnującej relacje polsko-rosyjskie. Jeśli chodzi o mnie, to o festiwalu dowiedziałam się od Igora Żukowskiego, dyrektora Rosyjskiego Ośrodka Nauki i Kultury w Warszawie.

Festiwal połączył ponad 20 tysięcy młodych ludzi ze 150 krajów. Każdy uczestnik miał zapewniony nocleg w jednym z hoteli miasteczka olimpijskiego i pełne wyżywienie. Pokrycie kosztów pobytu leżało po stronie organizatorów. Uczestnicy opłacali sobie jedynie koszty podróży, które często finansowała instytucja wysyłająca, np. fundacja. Grupa wybrańców – ok. 1500 osób – miała dodatkową atrakcję uczestnictwa w spotkaniach regionalnych. Na koszt organizatora polecieli oni do wybranych miast i regionów Federacji Rosyjskiej.

Ideą festiwalu w Soczi było skupienie młodych liderów w wieku 18-35 lat z różnych dziedzin: przedstawicieli organizacji pozarządowych, dziennikarzy, młodzież twórczą i sportowców, pracowników, informatyków i inżynierów, a także liderów organizacji młodzieżowych, partii politycznych, liderów samorządów studenckich, naukowców, przedsiębiorców, jak również rodaków i cudzoziemców uczących się języka rosyjskiego i wszystkich zainteresowanych kulturą rosyjską. Niżej podpisana wkręciła się na festiwal jako dziennikarka tygodnika Myśl Polska.

Smartfon od Putina


Przedsięwzięcie, w którym miałam okazję uczestniczyć było potężnym wyzwaniem logistycznym. Nie obyło się bez wpadek. Trochę niezręcznie narzekać, kiedy ma się świadomość, że organizatorzy dołożyli wszelkich starań, aby wyszło jak najlepiej. Jednak pewne niedogodności trzeba odnotować, chociażby po to, aby w przyszłości uniknąć podobnych nieporozumień. 

Wiele do życzenia pozostawił system, na którym składaliśmy aplikacje. Każdy zarejestrowany uczestnik otrzymał na specjalnej platformie własne konto i numer ID. Im bliżej do rozpoczęcia festiwalu, tym większy miałam problem z logowaniem – musiałam kombinować z różnymi przeglądarkami, często bez powodzenia. Dzień przed przyjazdem do Soczi chciałam wydrukować voucher na bilet z lotniska do hotelu. Jakimś cudem udało mi się zalogować, ale po chwili... pojawił się komunikat, że zrezygnowałam z uczestnictwa w festiwalu i konto zostało skasowane. W rozmowach w kuluarach okazało się, że nie tylko mnie dotknął tego typu problemem. Po licznych próbach odkręcenia, przy pomocy życzliwych ludzi udało się przywrócić moje konto.

Ponadto, wielu uczestników z Polski, w tym ja (nie wiem jak w przypadku innych krajów) z racji posiadania drugiego imienia w paszporcie miało dodatkowo pod górkę. Podczas składania aplikacji proszono o podanie jedynie pierwszego imienia. Tuż przed festiwalem okazało się, że trzeba było jednak podać także drugie imię, jeśli takowe widniało w paszporcie. I znów kolejne wnioski i tabelki do wypełnienia. Pechowcy z drugim imieniem mieli potem problem z otrzymaniem na czas akredytacji – swoją dostałam dopiero w trzecim dniu od przyjazdu do Soczi. 

Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, zarejestrowani uczestnicy otrzymali wyczekiwaną akredytację, a wraz z nią podarki. Obok festiwalowych ciuchów i gadżetów do pakietu dołączono kartę sim i... nowego smartfona. Od tej pory uczestnicy festiwalu komunikowali się za pomocą specjalnej aplikacji Telegram zainstalowanej w podarowanym telefonie. Doszły do mnie słuchy, że Telegram słynie z tego, iż poległy na nim bezpieki krajów zachodnich, gdyż nie potrafią złamać szyfrów, przez co nie mogą inwigilować jego użytkowników. Być może tylko plotka, choć zasłyszana z wielu stron. Przypadek? Nie sądzę!


Najmilszym zaskoczeniem w sprawach organizacyjnych byli dla mnie wolontariusze. Do obsługi festiwalu zaangażowano ich aż 5 tysięcy. Podziwiam ich za ogromną cierpliwość. Pomimo ciężkiej pracy i różnych niedogodności nie było po nich widać napięcia czy zdenerwowania, wręcz przeciwnie – byli uśmiechnięci i zawsze życzliwie nastawieni. Szczególne podziękowania dla Daniły, opiekuna polskiej grupy, którego poświęcenie i zaangażowanie wzbudziło mój największy szacunek i podziw.

Bardzo sprawnie działała także ochrona. W trakcie trwania festiwalu miasteczko olimpijskie w Soczi było oazą bezpieczeństwa. Liczne bramki wykrywające niebezpieczne przedmioty, super dyskretni tajniacy i armia równie dyskretnych funkcjonariuszy policji. Przy okazji runął stereotyp bezwzględnego, stojącego ponad prawem rosyjskiego policjanta z czasów pieriestrojki. Kto widział film Aleksieja Bałabanowa „Ładunek 200”, ten wie, o czym mowa. 

Piękno różnorodności

Festiwal w Soczi oferował jego uczestnikom wiele rozmaitych atrakcji. Od sportowych, przez kulturowe i naukowe na polityczno-społecznych kończąc. Wybór był tak ogromny, że nie sposób było wszystkiego spróbować. Niewiele się zastanawiając, wzięłam kamerę i poszłam między ludzi. 


Na początek udałam się na wystawę prezentującą bogactwo kulturowe Federacji Rosyjskiej. Niezliczone stoiska, a przy każdym z nich inny region. Sami Rosjanie zdawali się być zaskoczeni jak wiele narodów zamieszkuje ich kraj. Fantastyczni ludzie – od Kaukazu, przez syberyjskie stepy, aż po Kamczatkę – prezentowali barwne stroje regionalne, ludowe tańce i śpiewy oraz lokalne przysmaki. Doświadczenie przebywania między nimi, utwierdziło mnie w przekonaniu, jak nudny i nijaki jest zunifikowany Zachód. 






Z każdym kolejnym dniem moim oczom ukazywał się bogaty w różnorodność i fascynujący tajemniczością Wschód. Już nie tylko narody wchodzące w skład Federacji Rosyjskiej, ale i Białoruś – po prostu cudowna, czysta i niewinna – oraz dalekie kraje azjatyckie, takie jak Kazachstan, czy Mongolia. 



Najczęściej trafiałam jednak na Syryjczyków. Pewnie dlatego, że byli najbardziej rozśpiewanym i roztańczonym narodem. Do prawdy nie wiem, skąd brali na to siłę, szczególnie że mają doświadczenie tak okrutnej wojny.


Syryjczycy szczególnie zaimponowali mi tym, że dumnie prezentowali swoją flagę, która powiewała w wielu miejscach miasteczka olimpijskiego. Z wielką euforią podkreślali też przyjaźń z Rosją. Zapewne w podziękowaniu za ich pomoc w walce z terrorystami z ISIS.


I dalej Persowie, Afrykańczycy, Arabowie a nawet Żydzi...

Niżej podpisana z grupą Irańczyków
Jak to wszystko udało się połączyć, żeby nie wybuchło? Organizatorzy mieli dobrze przemyślaną koncepcję, której się trzymali. Wystarczy wypomnieć pewien incydent. Duża delegacja z Libanu odmówiła uczestnictwa w „swoich wydarzeniach” z powodu obecności delegacji z Izraela. Przedstawicielka Libanu w ramach manifestu politycznego próbowała nawet podpalić flagę Izraela na terenie Parku Olimpijskiego. W odpowiedzi natychmiast została pozbawiona akredytacji i wydalona z terenu festiwalu. Stanowcza reakcja na zachowanie Libanki stanowi przykład, że organizatorom zdawało się być bliżej do zakopywania podziałów, niż ich podsycania.




I wreszcie polski akcent, z którego jestem niezwykle dumna. Grupa katolików z Polski dogadała się z grupą prawosławnych z Rosji i pod cerkwią nieopodal miejsca, gdzie odbywał się festiwal zorganizowaliśmy pikietę antyaborcyjną. Pomysł wyszedł od przedstawiciela Fundacji Pro – Prawo do Życia, podchwycili go panowie z Xportalu, dołączyłam ja i studentka medycyny. Stronę rosyjską reprezentowali prawosławni duchowni i miejscowi wierzący. 


Przy okazji niecodziennej akcji kapłani zaprosili nas na poprzedzony modlitwą uroczysty posiłek. Jako ciekawostkę dodam, że kiedy batiuszka spojrzał na plakaty Fundacji Pro (wszyscy w Polsce wiemy jak wyglądają), nie chciał się zgodzić na ich rozwinięcie, argumentując to zbyt brutalnym przekazem. W zamian zaproponowano pikietę z pozytywnym przesłaniem, podczas której rozłożono buciki małych dzieci z karteczkami zawierającymi hasła za życiem.

Lenin wiecznie żywy? Wolne żary!

Nie jest tajemnicą, że idea Międzynarodowych Festiwalów Młodzieży i Studentów ma tradycje lewicowe. To cykliczne wydarzenie odbywa się od 1947 roku pod patronatem Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej (WFDY), lewicowej organizacji młodzieżowej i Międzynarodowej Unii Studentów. W czasach zimnej wojny wiele festiwali odbyło się w krajach socjalistycznych. W wyniku tego zostały one uznane przez Departament Stanu USA za narzędzie komunistycznej propagandy. Od tamtej pory kraje zachodnie wycofały się ze wspólnej organizacji imprezy.

Nie powinno więc dziwić, że do Soczi zjechały także rozmaite młodzieżówki komunistyczne z najdalszych zakątków świata. Najwięcej było przedstawicieli krajów Ameryki Południowej, wśród nich Kubańczycy (chyba najliczniejsza grupa) i Wenezuelczycy, którzy dumnie prezentowali portrety Fidela Castro i Che Guevary. Przy wielu stoiskach można było nabyć propagandowe ulotki, gadżety, plakaty, czasopisma i książki. Widok czerwonej gwiazdy bił po oczach, a w powietrzu zdawał się unosić duch rewolucji.


Wspomniana młodzieżówka ma jednak niewiele wspólnego z komunizmem, który znamy. Młodzież, którą poznałam w Soczi deklaruje walkę z imperializmem (amerykańskim) pod hasłem Pokoju, Solidarności i Sprawiedliwości. Czerwony sztandar wydawał się być dla nich raczej symbolicznym wyrazem buntu przeciwko imperializmowi, terroryzmowi i faszyzmowi. 

W pewnym momencie ktoś jednak powiesił plakat z wizerunkiem Lenina upamiętniający setną rocznicę wybuchu rewolucji.

W pierwszym odruchu zszokował mnie ten widok. W pamięci miałam słowa Władimira Putina, który przecież stanowczo potępił przywódcę bolszewików. Prezydent Rosji na początku 2016 roku zarzucił Leninowi, że ten podłożył bombę pod Rosję, a jego idee w ostatecznym rozrachunku doprowadziły rozpadu Związku Radzieckiego. 

Mój niepokój nie trwał jednak długo. Idee Lenina zostały ostatecznie pogrzebane podczas uroczystej ceremonii zamknięcia festiwalu. Byłam naocznym świadkiem tej niesamowicie symbolicznej chwili, w związku z czym, mam obowiązek się z tym podzielić. Sto lat od wybuchu rewolucji bolszewickiej, na wielkim stadionie umiejscowionym na rosyjskiej ziemi, zabrzmiała ballada „One of as”, oddająca hołd naszemu Stwórcy. W ten oto sposób, przybyła do Soczi młodzież usłyszała zawarte w piosence słowa: „God is great, God is good” (Bóg jest wspaniały, Bóg jest dobry). 


I wreszcie, na sam koniec wszyscy wspólnie odśpiewali Alleluja. W tym czasie na specjalnych telebimach pofrunęły do góry białe gołębice – w tradycji chrześcijańskiej ikonograficzny symbol Ducha Świętego. 

Agnieszka Piwar

Ps. Tak, udało mi się zobaczyć Władimira Putina na żywo. Wcześniej był na ceremonii otwarcia, ale z powodu problemów z akredytacją nie udało mi się na nią dostać. Prezydent Rosji pojawił się jednak potem niezapowiedzianie w trakcie jednego z koncertów. Wyszedł na scenę i powiedział do nas, że jesteśmy przyszłością...

Myśl Polska, nr 45-46 (5-12.11.2017)

ERRATA: Wersji na temat liczby uczestników było wiele. Uzupełniam informację o tę najbardziej aktualną: organizatorzy pierwotnie przygotowali się na ok. 20 tysięcy uczestników, ale ostatecznie na miejsce dotarło przeszło 25 tysięcy osób ze 185 państw.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz